Nauczyciele „Lwowiacy i Kresowiacy”

NAUCZYCIELE  „LWOWIACY  I  KRESOWIACY”

którzy uczyli w Szkole Podstawowej w Mokrzyskach

Zaraz po zakończeniu wojny nastąpiła organizacja szkoły. Nowym kierownikiem szkoły był Tadeusz Wałęga

Po wybuchu wojny zdążył uciec z Wołynia, ukrywał się cały okres okupacji, prowadząc tajne nauczanie. Miał łączność z matką, która mieszkała w Krakowie, na ul. Jabłonowskiej 20, za pośrednictwem mojej mamy, która przewoziła listy.

Pan Kazimierz Palusiński, były kierownik szkoły odszedł do Wokowic. Odszedł w wielkiej niesławie – współpracował z niemieckim gestapo. Na jego temat dokonano wpisu w kronice szkolnej.

Wraz z Panem Wałęgą zaczęli uczyć nowi nauczyciele, których losy wojny rzuciły w nasze strony. Niektórzy z nich uczyli już w czasie wojny. Byli to: P. Józef (lub Stanisław) Bryła, P. Helena Kiedrowska, P. Stanisław Flądro, P. Stanisława Podusowska, P. Helena Tumidajska, P. Maria Chudyba, P. Jadwiga Fröschel.

Z wielką radością a zarazem satysfakcją wspominam mojego katechetę – pierwszego po zakończeniu wojny ks. Piotra Bednarczyka, późniejszego biskupa tarnowskiego. Pałał dostojnością, powagą i mądrością. Wprowadzał pewnego rodzaju konkursy wiedzy religijnej, zadając nawet po trzydzieści pytań dziś na jutro. Trzeba było się dobrze przyłożyć, aby dostać bardzo dobry. Ale mam do dzisiaj tę satysfakcję, że zawsze miałam ocenę bardzo dobrą. Był bardzo uczulony na czystość języka. Jeżeli odpowiedź go nie zadowoliła, miał zwyczaj mrużyć oczy pod okularami i głaskać kruczo – czarne włosy, wystrzyżone na jeżyka. Miałam okazję już w dorosłym życiu spotkać się z nim i rozmawiać.

Pan Bryła przybył z Sambora, mieszkał z matką, uczył rachunków (nie używano pojęcia matematyka) i śpiewu. Uczył dobrze, wymagał, ale był zarazem postrachem. Bił za każdą źle podpisaną cyfrę. Miał słynne powiedzenie „będę prał ile wlizie, aż na okno wylizie”. To się sprawdzało, bo często przez okno chłopcy wyskakiwali i więcej na lekcje nie wracali. Przez całą okupację śpiewaliśmy jedną piosenkę „Ubogi ja furmanik”.Dzisiaj mnie to nie dziwi, bo wtedy nic innego nie wolno było śpiewać. Chodził z nami często na wycieczki, ale przeważnie w pole, które uprawiał – do plewienia. Po roku 1946 wyjechał na Ziemie Odzyskane do Bytomia lub Zabrza.

Pani Kiedrowska Helena uczyła już w czasie wojny, mieszkała z synem Januszem u państwa Rudników. Jej codziennym zmartwieniem i troską był brak wiadomości od męża, który został na Wschodzie. Często płakała na lekcji a my razem z nią. Żeby jej pomóc, biegaliśmy po całej wsi, dopytując się czy ktoś nie ma, jakich wiadomości od krewnych, bliskich, którzy zostali na Kresach. Po zakończeniu wojny wyjechała wraz z synem z Mokrzysk.

Pan Stanisław Flądro był wspaniałym nauczycielem, uczył w starszych klasach języka polskiego. Był uczulony na tle ortografii i pięknego pisania. Pięknie grał na skrzypcach, założył szkolny chór, organizował wspaniałe występy z młodzieżą. Wyjechał później na Ziemie Odzyskane, tam w tym czasie było ogromne zapotrzebowanie na nauczycieli, gdyż rosło osadnictwo, a wojna zniszczyła większość inteligencji. Była też szansa na otrzymanie mieszkania, dlatego Mokrzyska były w tym czasie tylko chwilową oazą.

Pani Helena Tumidajska była potężnego wzrostu i słusznej budowy, uczyła języka polskiego młodsze klasy. Jej konikiem było piękne czytanie i deklamacja wierszy. Pamiętam naukę wiersza „Ojczysty dom”. Miesiąc nauki, codziennie godzina na stojąco, jeżeli coś nie wychodziło to książka lądowała na głowie. Po miesiącu była indywidualna próba i selekcja. Wybrała tylko jednego ucznia, który miał piękny akcent lwowski. Jego nazwisko to Zachara ( nie pamiętam imienia). To on opowiadał nam o zbrodniach, jakie popełniali zarówno bolszewicy, jak i Ukraińcy. Był synem kapitana Tadeusza Zachary, jego ojciec nigdy nie wrócił. Pani Tumidajska tak, jak inni wyjechała z Mokrzysk, ale w późniejszym okresie.

Pani Stanisława Podusowska przybyła wraz z siostrą ze Lwowa. To ona pierwsza po wojnie założyła w naszej szkole Drużynę Harcerską. Sama była przed wojną harcerką pełniąc wysoką funkcję w Hufcu Lwowskim. Młodzież kochała ją jak matkę. Delikatna, czuła, zawsze uśmiechnięta, chociaż w sercu na pewno miała dużo bólu i żalu. Dużo przeszła, ale rzadko o tym mówiła. Wyjechała z Mokrzysk. Bardzo nam jej brakowało. Jedno jest pewne, że wszyscy Lwowiacy osiedlali się blisko siebie i tworzyli jedność Lwowską.

Pani Jadwiga Fröschel to wspaniały, mądry i wysoko ceniony nauczyciel. Przybyła ze Lwowa wraz z synem Jerzym. Wiele lat czekała na męża, ale nie wrócił. Wojna zrobiła swoje, okaleczyła rodziny, matki i dzieci na całe życie. Pani Fröschel z pośród wszystkich nauczycieli Lwowiaków, miała najbardziej lwowski akcent mowy. Wspominam o tym, bo często jako uczniowie próbowaliśmy ją naśladować, ale nam nie wychodziło, – bo trzeba się urodzić we Lwowie. Zasłynęła jako kaligrafistka, miała tak piękny charakter pisma, że każde z nas pragnęło mieć świadectwo napisane jej ręką. Wyjawiła nam tajemnicę swojego pisma. Otóż uczono ją pisać na pięcioliniach, stąd ta kaligrafia. Razem z Panią Chudybianką ćwiczyla i przygotowywała występy artystyczne dla społeczności Mokrzysk. Wyreżyserowały z młodzieżą(dorosłą) „Porębiańskie wesele”, był to przepiękny, barwny korowód. Robiono zdjęcia, które później widziała w Belwederze Marysia Gładka – żona Józefa Tomasika, który był w randze porucznika, w ochronie Rządu w Warszawie. „Kościuszko pod Racławicami” to następna sztuka wystawiana kilka razy. Przepiękne stroje, dekoracje wyszły spod rąk tych wspaniałych nauczycielek. Pani Fröschel mieszkała kilka lat u pana Koczwary Juliana. To była licząca się rodzina w Mokrzyskach, bardzo jej pomagała, gdyż miała na utrzymaniu syna i matkę w Krakowie. Marzyła, aby mieć swoją grządkę na jarzynki. Nie miała, mimo że wokół szkoły był grunt uprawny. Był w tym czasie niepisany przywilej, że każda szkoła otrzymywała od wsi grunty na rzecz nauczycieli. Po kilku latach przeniosła się do Krakowa. Codziennie dojeżdżała do szkoły w Mokrzyskach, oczywiście piechotą od stacji i do stacji kolejowej. Nie pozostawiono jej bez pomocy. Niemal codziennie była u państwa Koczwarów i nigdy nie wychodziła z pustą siatką. Zawsze o niej pamiętano. Zżyła się bardzo z tą rodziną. W Krakowie mieszkała koło więzienia Montelupich, była to chyba ul. Kamienna. Raz ją odwiedziłam, kiedy była już na emeryturze.

Pani Maria Chudyba, zachowana w mojej pamięci do chwili obecnej. Swoje korzenie rodzinne miała w Szczepanowie. Jej najstarsza siostra Gienia uczyła w okresie międzywojennym w Przyborowiu. Zmarła przed wojną w czasie ferii zimowych, na które wyjechała do Lwowa. Pani Maria Chudyba wraz z siostrą Stefanią i bratem Mieczysławem zdążyła wyjechać ze Lwowa. Starszy jej brat Stanisław był nauczycielem, tuż przed wybuchem wojny został zabrany przez NKWD. Zostawił żonę i syna. Nigdy nie wrócił, bo z takich rąk nie było powrotu. Tu należy zaznaczyć, że wszelkie ucieczki ze Lwowa, Wołynia, Podola, Ukrainy były przed bolszewikami. Pani Maria mieszkała najpierw w Maszkienicach, potem w Szczepanowie, skąd dochodziła do szkoły w Mokrzyskach. Wkrótce zajęła mieszkanie po panu Palusińskim, który przestał być kierownikiem szkoły. To była stara szkoła, mieszkała wraz z siostrą do samej śmierci. Dlaczego używam nazwy „stara szkoła” – bo nauka odbywała się również w dworku, do którego dobudowano obecne całe skrzydło – budowano nową szkołę, wysiłkiem całej społeczności, bez grosza pomocy ze strony państwa, gdyż był to okres po zakończeniu wojny. Polska dopiero dźwigała się z ruin. Pani Maria Chudybianka, bo tak zawsze mówiono, była polonistką, polonistką – patriotką. To ona nie tylko uczyła, ona naprawdę wychowywała młodzież. Była człowiekiem o tak ogromnej wiedzy, z jakim już  w życiu się więcej nie spotkałam. Przede wszystkim uczyła poprawnej, czystej mowy ojczystej, której nam było potrzeba. To ona pierwsza czytała nam „Trylogię” Sienkiewicza, którą przywiozła ze sobą i nie tylko, bo to, co przywiozła, to był kufer książek i pamiątek rodzinnych. Uczyła i wychowała dwa pełne pokolenia młodzieży. Interesowała się zawsze losem każdego ucznia, który opuszczał szkołę podstawową. Umiała wymagać, współczuć, doradzać, bronić i zjednywać sobie przyjaciół. Jako początkujący nauczyciel korzystałam z jej rad. Zawsze mi powtarzała „Pamiętaj masz uczyć polskie dzieci, ja w twoim wieku uczyłam polskie, ruskie i żydowskie dzieci”. To, że zostałam nauczycielką to jej zasługa. Moim marzeniem po maturze była szkoła aktorska, ale pani Maria ustawicznie mnie przekonywała, że widzi we mnie powołanie do zawodu nauczycielskiego, że więcej dobrego mogę zrobić dla młodzieży i rodziców będąc nauczycielką a aktorką mogę być, kiedy zechcę.

Przez cały okres, kiedy pani Chdybianka uczyła, byłam obecna na scenie a tych występów było dla społeczeństwa bardzo dużo, bo w ten sposób zdobywano pieniądze na budowę szkoły.

W mieszkaniu pani Marii odbywały się częste spotkania nauczycieli Lwowiaków i Kresowiakow. Wiedzieli o sobie wszystko, pomagali sobie wzajemnie, wspominali czasy młodości, radości i smutki.

Rozmiłowana w literaturze, zorganizowała bibliotekę szkolną sama przekazując wiele własnych pozycji. Zachęciła do czytania młodzież i dorosłych. Pamiętam, że rozmowę często zaczynała pytaniem: „Co ostatnio czytałaś?” i zaczynała się dyskusja.

Będąc na emeryturze pracowała jeszcze na pół etatu w bibliotece. Jej nagła śmierć była wstrząsem, zwłaszcza dla tych, których uczyła. Długo nie można było sobie wyobrazić Szkoły Podstawowej w Mokrzyskach bez pani Chudybianki.

Każdy czytający to wspomnienie, niech dorzuci od siebie jakiś szczegół z życia szkoły z udziałem pani Chudybianki. Nie jest to wyczerpany temat wspomnień, to zaledwie ułamek tego, co należy się wspaniałym nauczycielom. Wierzę, że tych kilka refleksji, pobudzi do wspomnień o tych, którzy odeszli, a naszym obowiązkiem jest mówić o nich dobrze. Zasłużyli na to.

Stefania Bryła

Artykuł ten pod tytułem: NAUCZYCIELE  „LWOWIACY  I  KRESOWIACY”

zamieszczony był w piśmie parafialnym Parafii Mokrzyska

„Emmanuel w Rodzinie” nr 3 październik 2004r

Uzupełnienie:

W dolnym rzędzie: z prawej: P. Maria Chudyba, P. Tadeusz Wałęga, jego żona P. Aleksandra Wałęga i P. Stefania Zabiegała.W drugim rzędzie stoją: z lewej: P. Maria Latocha (Franczak), P. Wanda Koza (Strzelecka), P. Stefania Bryła, P. Maria Lechowicz, P. Anna Dubiel, P. Irena Jedziniak (Pudło).

Aleksandra Wałęga – nauczycielka na Wołyniu. Tam zastała ją wojna, wywieziona na Sybir do ciężkich prac przy wyrębie drzewa. Przeżyła tam gehennę, jak wspominała. Wraz z koleżanką nauczycielką nigdy nie mogły wyrobić normy a zasada była jedna; nie ma normy, nie ma chleba. Przemarznięta i opuchnięta z głodu, była przywiązywana łańcuchem, aby nie próbowała uciekać. Po dwóch latach wydostała się z Syberii i dostała się do Armii Andersa, potem przez Persję (obecny Iran) do Egiptu. Po dłuższej kwarantannie dostaje się do Anglii, Szkocji. W Edynburgu zakończyła kres tułaczki. Pracowała tam w sztabie wojskowym.

Powróciła do Polski w lipcu 1947 roku i rozpoczęła pracę w Szkole Podstawowej w Mokrzyskach, ucząc języka angielskiego i biologii. Podjęte studia biologiczne ukończyła z tytułem magistra.

Zmarła w 1991 r. pochowana wraz z mężem na cmentarzu w Szczepanowie. 

Tadeusz Wałęga – nauczyciel, kierownik szkoły i wizytator na Wołyniu. W czasie wojny przedostał się do Krakowa, następnie pracował jako kelner w Swoszowicach. Zmuszony do dalszej ucieczki, przybył wraz z bratem Eugeniuszem do Bucza, gdzie prowadzili tajne nauczanie. W 1945 roku obejmuje kierownictwo szkoły w Mokrzyskach. Był inicjatorem budowy nowej szkoły (obecnej). Funkcję kierownika szkoły przejął po Kazimierzu Palusińskim.

Zmarł w 1976 roku. Pochowany na cmentarzu w Szczepanowie.